bookmark_borderDlaczego programiści nie lubią szacować czasu wykonania zadania?

Do zadania tytułowego pytania i próby udzielenia na nie odpowiedzi skłonił mnie ten artykuł: https://wedlugplanu.pl/zarzadzanie-projektami/noestimate-manifest-wycen/ , w którym autor odnosi się do idei #noestimate, czyli postulatu porzucenia wyceny zadań, Dla wielu osób zabrzmi to pewnie, jak zgrzyt paznokci na tablicy i wierutna bzdura, ale prawdę mówiąc coś jest moim zdaniem na rzeczy.

Programiści oczywiście wiedzą, czemu nie lubią wyceniać zadań. Wydaje mi się jednak, że osoby z biznesu mogą nie do końca rozumieć tę awersję do deklarowania szacowanego czasu wykonania pracy…

Wstyd i poczucie winy

Zacząłbym od tego, że spora część programistów jest dobrymi, pracowitymi ludźmi. Taka osoba nie lubi rzucać słów na wiatr. Jeśli mówi, że coś zajmie tydzień, a okazuje się, że nie da się go wykonać, odczuwa negatywne emocje. Wstyd, poczucie braku wymaganych umiejętności, wrażenie, że się kogoś zawiodło. Rozwiązania w tej sytuacji są dwa – odmowa udzielania kolejnych wycen lub ich zawyżanie.

Zadanie niemożliwe

Fundamentalny problem polega na tym, że w wielu przypadkach prawidłowe wykonanie wyceny, oszacowanie czasu wykonania zadania jest po prostu niemożliwe.

Kiedy ktoś zapyta nas, ile czasu zajmie nam przygotowanie kotleta schabowego, jesteśmy w stanie odpowiedzieć w miarę konkretnie. Zakładamy przy tym, że mamy wszystkie składniki i nic się nie wydarzy oraz że już kiedyś to robiliśmy.

Zwróćmy uwagę na te założenia. Zastanówmy się, co się dzieje, gdy nie są spełnione.

Zaczynamy pracę nad schabowym. Oszacowaliśmy ją na 30 minut. Otwieramy lodówkę i okazuje się, że mięso jest zepsute. Idziemy więc do mięsnego. Po 45 minutach wracamy z mięsem. Mówimy sobie – powinniśmy o tym pomyśleć. Nauczeni na błędzie rozglądamy się po kuchni i zastanawiamy się, co jest nam niezbędne. Tłuszcz, patelnia, kuchenka, panierka, tłuczek, deska, jajka. Wydaje się, że wszystko mamy. Zaczynamy raz jeszcze. I nagle okazuje się, że mimo dobrego terminu przydatności do spożycia wszystkie cztery jajka, jakie mieliśmy w domu są zepsute. Oczywiście powinniśmy mieć ich więcej, może dwie paczki, myślimy. Idziemy do sklepu i kupujemy jajka. “Zmarnowaliśmy” kolejne 30 minut, a jeszcze nie zaczęliśmy smażyć mięsa…

Mamy nowe jajka. Mamy mięso. Mamy wszystko. Ubiliśmy mięso tłuczkiem, obtoczyliśmy w panierce. Zaczynamy smażyć. I nie wierzymy własnym oczom. Wyłączono prąd.

Na szczęście tylko na 15 minut. W końcu udało się coś ugotować. Z początkowych 30 minut zrobiło się jednak… ponad dwie godziny.

Rzetelna wycena

Zakładając, że chcielibyśmy wykonać rzetelną wycenę musielibyśmy mieć:

  • kompletną specyfikację zadania, bez żadnych niespodzianek i improwizacji
  • doświadczenie w wykonywaniu analogicznych zadań
  • znamy narzędzia i zależności oraz system
  • wszystkie nasze zależności już istnieją i są niezawodne

Doświadczenie uczy, że nie tylko nie wszystko powyższe udaje się spełnić, lecz zwykle wręcz nic. Co więcej zrealizowanie tak rzetelnej wyceny zajmuje ogrom czasu i jest po prostu dysfunkcjonalne.

Współczynnik fi

Patrząc na powyższe problemy próbujemy zatem wycenę zawyżyć. Niektórzy mnożą przez dwa, inni przez współczynnik fi, czy inne pi albo stałą Plancka. Nic to nie daje, bo jak nieskończoność mnożona przez stałą daje nieskończoność, tak iloraz – czy choćby iloczyn – niepewności przez dowolną liczbę również równa się niepewności.

Czy jest na tym bożym świecie zadanie estymowalne?

Rozkładając już ręce w żałosnym geście zadajemy sobie powyższe pytanie. I w zasadzie odpowiedź brzmi: tak. Owszem, w wielu scenariuszach da się sensownie wyceniać. Kiedy robimy kolejną stronę wizytówkę w tej samej technologii, kiedy po edycji produktu tworzymy feature edycji kategorii w tym samym projekcie itp.

Niestety jednak sposobu wyceny projektów nowych, nowych feature’ów, implementacji w nieznanych frameworkach, wykonywanych przez nowo powstałe zepoły – nie ma. Po prostu nie ma.

Po co zatem szacować?

Na koniec odniosę się znów do wspomnianego na początku artykułu. Wyjaśnia on dobrze do czego – mimo ich pozornego braku logiki i ich niedokładności – potrzebne są wyceny. Warto rzucić okiem: https://wedlugplanu.pl/zarzadzanie-projektami/noestimate-manifest-wycen/

W wielkim jednak skrócie, by nie powtarzać niepotrzebnie argumentów, potrzebne są do planowania biznesu, budżetowania i alokacji zasobów. Możemy się w wycenie pomylić, choćby i dwukrotnie, ważne tylko, by nie o rząd wielkości, by z dwóch godzin nie zrobiło się godzin dwieście. Warto o tym pamiętać zarówno będą programistą, jak i zarządzając projektem.

bookmark_borderGreenfield seniorów

Masz do wydania milion dolarów i pomysł na produkt. Co robisz?

Rekrutujesz najlepszych ludzi i wierzysz, że ich doświadczenie sprawi, że powstały zespół efektywnie wytworzy oprogramowanie wysokiej jakości, prawda?

Tymczasem…

Przychodzisz po trzech miesiącach i widzisz, że:

  • pierwszy miesiąc minął na dyskusjach o strategii branchowania, architekturze testów, deploymentu, aplikacji, wyborze chmury, stosu technologicznego, narzędzi CI/CD, wyborze lintera i standardzie formatowania kodu oraz kilku innych podobnych tematach
  • półtora miesiąca zajęła implementacja infrastruktury w chmurze, automatycznych deploymentów, architektury aplikacji oraz refinement tasków
  • ostatnie dwa tygodnie dostarczyły nagłówek i stopkę oraz logowanie i rejestrację użytkownika

Czujesz jak nadciśnienie tętnicze napiera na ścianki twoich tętnic, twoje nerki aż swędzą od produkcji adrenaliny, a szkliwo zębów trzeszczy od napięcia nerwowego. Dowiadujesz się jednak również, że:

  • Maciej odchodzi, bo nie zgadza się z Piotrem w sprawie wybranej infrastruktury aplikacji
  • Bartek od dwóch tygodni prawie się nie odzywał i nikt do końca nie wie, co robi, ale podobno konfiguruje chmurę
  • Połowę kodu napisał Piotrek
  • Wojtka nikt nie lubi, bo nie przepuszcza pull requestów i każe poprawiać
  • Marek chce być team leaderem mimo, że ustaliliście, że nie będzie team leadera

Wracasz do domu, otwierasz 18 letniego Glenfiddicha i z każdym łykem coraz bardziej utwierdzasz się w przekonaniu, że IT to bagno.

Co poszło nie tak?

Oczywiście opisana sytuacja jest przerysowana, wiele w niej jednak prawdy. Problemy są dwa – greenfield i seniority.

Greenfield to projekt nowy, świeży, dziewiczy – taki, który buduje się od zera, mając swobodę wyboru technologii, praktyk, architektury, praktycznie wszystkiego. Jest to marzenie wielu programistów zamkniętych w klatkach utrzymania starych systemów legacy.  

Wysokie seniority jest dobre, wartościowe, bezcenne omal, jednakże we wszystkim potrzebny jest balans, a także dobro nigdy nie jest czyste – zawsze ma w sobie jakąś skazę. Skazą senior developera jest ego. Wielu doświadczonych programistów popada w przeświadczenie, że tyle już widzieli i zęby na tym fachu zjedli, że sądzą, iż mają rację. Prawda jest jednak taka, że każdy się czasami myli, a także, że wiele światopoglądów w IT nie ma znaczenia – lub ma, ale zysk jest mniejszy, niż koszt braku decyzji.

Zebranie wielu seniorów w projekcie typu greenfield jest ryzykownym przedsięwzięciem. Możliwość wyboru technologii i architektury w nieunikniony sposób tworzy kocioł dyskusji w pierwszej fazie projektu. Im więcej seniorów, tym bardziej zażarta ta dyskusja będzie. Juniorzy lub midowie raczej się dostosują – seniorzy zwykle będą uparcie bronić swojej racji i doświadczenia. To oczywiście zrozumiałe, ale w przypadku takiego rodzaju projektu – zgubne.

Dodatkowym źródłem problemu jest „samoorganizujący się zespół”. Gdy brak namaszczonego lidera, pojawia się walka o władzę. Kiedy brak potulnych owiec w stadzie, bo wybraliśmy same stare wygi – mamy problem.

W opinii autora greenfield seniorów to synonim porażki. Kompletując zespół do projektu tworzonego od zera warto go zbalansować i nie ulegać pokusie wyboru jedynie najlepszych. Dobrym pomysłem jest również selekcja oficjalnego lidera – przyspieszy to budowanie się struktury hierarchicznej, zmniejszy walkę o władzę i nada jasno zdefiniowane odpowiedzialności członkom zespołu.

bookmark_borderDaily na 9

Owocowe czwartki, game roomy, ubezpieczenia medyczne, elastyczne godziny pracy. Wszystko, byle tylko zwabić dewelopera do firmy. Żeby go zatrzymać, tego wybrednego, rozpieszczonego przez rynek pracy programistę.

Software house to nie Żabka na Bałutach i głodni, jak mawiał Himilsbach: bajkowego nastroju, klienci nie ustawiają się w kolejce od rana. Można zatem rozpocząć pracę wcześniej lub później. Ważne, by osoby pracujące razem mogły się porozumieć, spotkać, wymienić myśli. Benefit jest ważny, bo chronotyp jest ponoć jak wzrost – bez łamania kości nie da się go zmienić.

Czymże jest ten chronotyp? Jest byciem nocnym Markiem albo rannym ptaszkiem. Jest preferencją organizmu do wstawania rano lub do późnej, wieczornej aktywności. Podobno w tradycyjnie żyjących plemionach rozkłada się on tak, że około 25% populacji lubi nocny tryb życia, 25% poranny, a reszta coś pomiędzy. Miałoby to służyć przetrwaniu grupy, bo w każdym momencie nocy i dnia jest ktoś kto czuwa

Mamy więc Janusza, który wstaje z kurami i Mariusza, co zasypia z sowami. Teoretycznie obaj mają elastyczne godziny pracy i muszą się spotkać od czasu do czasu na callu.

I tu – cały na biało – wchodzi scrum master i ogłasza daily na 9.

Janusz spoko, przychodzi na 7, zje śniadanie, zrobi kupę, poogląda koty w internecie i jest gotowy i świeży na spowiedź z wczorajszych tasków.

Mariusz natomiast każdego dnia roboczego wstaje niewyspany, bo najchętniej przyszedłby na 12, a spać wcześniej nie może. Rośnie mu frustracja, spada IQ, wysypia się tylko w weekendy i wakacje. Każdy poranek spieszy się zaspany na to przeklęte daily. I w dodatku zespół patrzy na niego krzywo. Leń, spóźnia się, marudny, czarna owca, baran czarny.

Tymczasem badania sugerują, że nocne Marki są bardziej inteligentne, a nie leniwe: https://www.psychologytoday.com/us/blog/the-scientific-fundamentalist/201005/why-night-owls-are-more-intelligent-morning-larks

Ta drobna z pozoru kwestia organizacyjna, czyli daily o 9 rano, czyni z marszu nieefektywnym część zespołu. Jak dużą część to już zależy od szczęścia lub nieszczęścia, ale statystycznie około jednej czwartej. Nic nie stoi na przeszkodzie, by daily odbywać na koniec dnia lub w jego środku. Jest to zwyczajnie nawyk, rytuał, który się rozprzestrzenił i jest w nieprzemyślany sposób powielany.

Reasumując: podczas organizowania zespołu scrumowego warto zwrócić uwagę na preferencję jego członków co do godzin, w jakich spotkania mają się odbywać. Dotyczy to również spotkań w godzinach około-obiadowych, gdy część osób może po prostu umierać z głodu z powodu kilkugodzinnych dyskusji.

Zbyt poranne daily może obniżyć wydajność zespołu, o ile znajdują się w nim nocne Marki. Warto o tym pamiętać.