bookmark_borderBezwzględne metody negocjacji podwyżek wśród programistów

Pieniądze w IT to gorący temat. Jak zresztą w każdym zawodzie. W branży cyfrowej jednak o tyle gorący, że pieniądze są zwykle większe. Podwyżka programisty może być równa jednej trzeciej albo i połowie pensji kelnera, więc jest się czym emocjonować…

Kto zyska, kto straci?

W książce Negocjacje z potworami Igor Ryżow przytacza ciekawą anegdotę. Miał się on udać wraz z szefem ekipy remontującej jego mieszkanie do sklepu w celu nabycia materiałów. Sprzedawca sprzeczał się z remontowcem na temat jakości kabli, namawiając go na inne. Ten jednak uparcie odmawiał. Nagle pracownik sklepu odezwał się do właściciela mieszkania: „Zdaje sobie pan sprawę, co się stanie, jeżeli te kable się zapalą?”.

Anegdota ta uczy nas, że negocjować należy z tymi, którzy mają najwięcej do stracenia w wyniku podjętej decyzji. Przypomina mi to pozornie sprytną strategię jednej z firm IT w Polsce. Wynajmowała ona programistów klientom końcowym, zarabiając na pośrednictwie. Popularny model biznesowy, wygodny dla wszystkich stron. Do procesu negocjacji podwyżek nie włączano jednak klientów. Rozmowa odbywała się między pośrednikiem, a programistą. Dawało im to doskonałą pozycję – w zdecydowanej większości przypadków twardy negocjator zbywał prośby inżynierów o podwyżki. Na krótko wygrywał.

Co tracił manager z firmy pośredniczącej odmawiając programiście? Nic. Czy coś ryzykował? Niewiele. W najgorszym dla niego przypadku deweloper po jakimś czasie się zwalniał i odchodził do konkurencji, a klient zlecał zatrudnienie kolejnego. Uzasadniało to istnienie sporego działu rekruterów, dawało im pracę, a nawet w pewnym sensie pozwalało zatrudniać kolejnych inżynierów drożej. Bo w końcu łatwiej wytłumaczyć klientowi, że nikogo taniej nie sposób było znaleźć, niż że ten, który pracował rok za x PLN na godzinę, teraz chce x + 20 PLN. A wyższa stawka to większy zysk dla firmy pośredniczącej, pobierającej pewien procent wynagrodzenia kodera.

Z pozoru przegrywał programista – w końcu musiał się godzić na pracę za niesatysfakcjonującą stawkę lub zmianę pracy w poszukiwaniu większej miski deweloperskiego ryżu.

Kto jednak tracił tak naprawdę? Czy nie klient? Wdrożenie programisty w projekt – szczególnie, że w tym przypadku były to projekty dość złożone – zajmuje sporo czasu. Odnalezienie się w strukturach przedsiębiorstwa również. Nawiązanie kontaktów też. Mówiąc krótko – nowo zatrudniony inżynier jest dość nieefektywny. Z punktu widzenia klienta lepiej byłoby mieć zespół składający się z ludzi obeznanych z firmą, sprawdzonych w boju i usatysfakcjonowanych z pracy. Każda nowa osoba wprowadza do projektu nieco chaosu, a także niesie ryzyko niedopasowania, a nawet katastrofy.

Warto zatem – dla skuteczności własnych negocjacji, ale i dla dobra tej części biznesu, która nas żywi – rozmawiać o podwyżkach najpierw i przede wszystkim z tymi, których to najbardziej dotyczy. To klienta, to lidera zespołu programistów, w którym pracujemy dotknie nasze potencjalne odejście albo demotywacja. Nie ważne z kim podpisaliśmy umowę, z kim formalnie jesteśmy związani. Ważne kto jest ostatecznym odbiorcą naszych usług.

Potrzeba matką podwyżki

Pewnym ideałem promowanym w środowisku programistów jest to, że dobrze zorganizowany projekt pozwala nowemu inżynierowi na szybkie dołączenie do zespołu. Oczywiście jest to nieco utopijne, bo w przypadku złożonych produktów musi upłynąć nieco czasu, nim nowy pracownik go pozna, ale generalnie przyjemnie jest szybko po zatrudnieniu czuć się efektywnym i wykonywać zadania. Jest to też pozytywne dla biznesu – możemy spokojnie udać się na urlop nie będąc niezbędnym, jesteśmy wszak tylko małym, zastępowalnym trybikiem w wielkiej maszynie projektu.

Niestety, z punktu widzenia naszej pozycji negocjacyjnej taka zastępowalność jest fatalna. Zastanówmy się – jeśli każdego programistę da się szybko wymienić, po co dawać nam podwyżkę?

Większość artykułów w internecie pełna jest sztampowych porad w stylu – najpierw pokaż, że jesteś więcej wart, bierz na siebie więcej obowiązków, rób szkolenia, bądź pozytywny itp. Jest to oczywiście pewna droga, ale też prawdę mówiąc niewielu w IT ona interesuje. Po co programista ma się przesadnie wysilać przez kilka miesięcy, udowadniać swoją wysoką wartość i wykazywać się nadzwyczajnym zaangażowaniem, skoro może iść na rozmowę kwalifikacyjną do konkurencji i dostać 20 procent podwyżki za 30-45 dni?

Poza powyżej opisaną, pozytywną ścieżką, istnieją dwie ciemne i makiaweliczne. Wbrew pozorom jednak obierane przez sporą część naszych kolegów i koleżanek i wcale nie kończące się wygnaniem z zawodu. Pierwsza to groźba natychmiastowego odejścia, a druga to stanie się niezbędnym w projekcie.

„Rzucenie papierami” często jest zaskakująco efektywne. Poradniki zazwyczaj twierdzą, że jest to najgorsze co możemy zrobić i już następnego dnia pracodawca będzie szukał zastępstwa na nasze miejsce. Być może w innych zawodach tak jest, natomiast w branży IT widywałem już wielu szantażystów, którzy pracowali przez wiele miesięcy po uzyskaniu podwyżki tym brutalnym sposobem. Zastanówmy się zresztą, jak to w praktyce może wyglądać…

Szantażysta może zażądać mniej, tyle samo lub więcej, niż oferuje obecnie rynek. Jeśli mniej – świetnie. Owszem, było niemiło, ale zasadniczo nadal zyskujemy. Jeśli zażąda tyle, ile rynek – wciąż nieźle, nadal zyskujemy. W końcu jest doświadczonym pracownikiem, a nowego w tej samej cenie będzie trzeba wyszkolić. Jeśli więcej – możemy dać tyle, ile oferuje rynek lub zwyczajnie odmówić. Więcej nie damy. Innymi słowy – jeśli dojdzie do porozumienia, to zawsze będzie ono korzystne dla managementu. Tylko z punktu widzenia emocji może być niekorzystne. Czy jednak możemy zakładać, że kierownicy nic innego nie mają do roboty, niż ignorować interes firmy i pielęgnować własne negatywne emocje? Być może. Sądzę jednak, że spora część myśli trzeźwo…

Drugą makiaweliczną opcją jest stanie się niezbędnym. To wbrew pozorom bardziej ryzykowna opcja, bo kiedy management zorientuje się, że jeden pracownik jest wąskim gardłem i jego brak oznacza katastrofę, z pewnością podejmie próbę zaradzenia takiej sytuacji. Jest to też opcja bardziej czasochłonna. Powinniśmy się zatem uzbroić w cierpliwość i przygotować na kontratak. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że jest to ścieżka możliwa do realizacji tylko w długo trwających projektach i raczej w małych firmach bez procedur i ustalonego ładu korporacyjnego. O ile jednak uda nam się stać członkiem zespołu, bez którego projekt się posypie – uzyskujemy doskonałą pozycję do negocjacji podwyżki. To my możemy odejść od stołu, a druga strona straci bardzo wiele. Nie tylko możemy odejść, ale najpewniej też przez jakiś czas będziemy błagani o powrót i przekazanie wiedzy. O ile scenariusz ten jest mocno emocjonalny i ryzykowny, o tyle na małą skalę stanie się niezbędnym może dobrze działać. Wystarczy, że będziemy zwyczajnie dużo bardziej użyteczni od większości innych programistów, że będziemy mieli jakieś specjalne umiejętności, dużo większą wiedzę o projekcie, że będziemy na szczycie piramidy, że każdy to z nami będzie konsultował pracę. Powinno to być wręcz celem każdej osoby, która planuje długotrwałą karierę techniczną w danym projekcie. I samo to powinno wystarczyć do uzyskania przewagi w negocjacjach.

bookmark_borderNadciąga tsunami juniorów! Czy to koniec eldorado w IT?

Opowieści o końcu eldorado w polskim IT powtarzają się regularnie, jak książki i artykuły o upadku Chin w zachodniej publicystyce. I tak jak od dwudziestu lat Chiny upaść nie chcą, a wręcz coraz mocniej prężą muskuły, tak od lat rosną wynagrodzenia w polskim IT. Czy nie czeka nas jednak potop?

Kto przez ostatnie lata nie siedział w piwnicy, ale rozmawiał z kimkolwiek zajmującym się rekrutacją w IT wie, że ilość CV nadsyłanych na juniorskie oferty pracy dochodzi do 300 (słownie: trzystu). Jednocześnie ilość ofert dla młodszych programistów skurczyła się do tak znikomych ilości, że w zasadzie ciężko je gdziekolwiek znaleźć.

Tymczasem firmy obsesyjnie rekrutują seniorów za coraz wyższe stawki. Dwa lata temu praktycznie nie pojawiały się oferty przekraczające 20 000 PLN netto na B2B, dziś w takich ofert jest już sporo, a w Warszawie można odnieść wrażenie, że co trzecia ma górne widełki dochodzące do 20k.

Jak to mówią – biedni biednieją, bogaci się bogacą.

Pytanie, jakie powinni sobie zadać seniorzy brzmi: czy jest coś co obroni nas przed tsunami juniorów?

Znam wielu, którzy słysząc takie słowa spoglądają pobłażliwie i odpowiadają serią epitetów w kierunku nowych adeptów programowania – ci juniorzy nic nie umieją, trzeba ich za rączkę, uczyć ich trzeba, tylko przeszkadzają…

Warto byłoby jednak na wspomniane pytanie odpowiedzieć sobie szczerze, bez przesadnej buty. Doświadczenie w programowaniu jest cenne, ale mało która branża równie dynamicznie się rozwija, co sprawia, że seniority to szybko staje się bezwartościowe. Wystarczy wymienić Visual Basic, Flash, czy ASP classic. Nowości pojawiają się nieustannie, a kiedy przychodzi nam zajmować się wychowaniem dzieci i pielęgnacją rodziców, ilość czasu na edukację spada. Maleje też zdolność przyswajania wiedzy. Starzenie się zabija elastyczność.

Każdy, kto dostatecznie długo pracuje zna smutek w oczach starszego programisty, gdy pojawia się bystrzejszy junior, który dowodzi seniorowi, że jego czas się skończył.

To jednak normalna wymiana pokoleniowa i rzecz jak świat stara. Są jednak zjawiska ciekawsze. Od paru co najmniej lat ekonomiści i ludzie z ulicy zastanawiają się, kiedy dodruk pieniądza spowoduje inflację. Banki centralne drukują i drukują, a inflacja nie eksploduje. Podobnie jest z juniorami w IT.

Tsunami juniorów, ich olbrzymia, biblijna ilość, bierze się oczywiście z kuszących stawek w IT. Każdy czytał i słyszał o artykułach chwalących wynagrodzenia programistów. Dla mnóstwa osób jest to praca marzeń. Na tej nadziei budują swoje biznesy bootcampy, szkoły programowania i kursy on-line, obiecujące adeptom sztuki kodzenia wejście na obfity rynek pracy.

Jak długo branża IT wytrzyma napór tego tsunami juniorów? Nie wiem. Nikt nie wie. Ja bym jednak budował arkę.

W okolicznych krajach widać jasno podział rynków na takie, w których programista zarabia jak każdy i takie, gdzie jest królem. Europa Wschodnia to królestwo IT. Zachodnia, z pewnymi wyjątkami, to obszar, gdzie programista jest jak każdy. Warto zauważyć, że kraje bardziej rozwinięte zwykle nie wynagradzają programistów nadzwyczaj dobrze w stosunku do innych zawodów (Japonia, Niemcy, Skandynawia, Singapur), to regiony outsourcingu (Europa Wschodnia) i kraje innowacyjne (USA, Szwajcaria) doceniają koderów. Polska nie jest przesadnie innowacyjną gospodarką, a możliwe, że w ciągu dekady, dwóch, z wolna zacznie dołączać do krajów bardziej rozwiniętych.

Logika podpowiada, że duża ilość junior developerów nie może się w końcu nie odbić na wynagrodzeniach w branży. Spadek najpewniej nastąpi. A przynajmniej zbliżenie zarobków do średniej krajowej.

Będąc doświadczonym programistą zastanawiałbym się, jakie działania podjąć, by nie zostać ponuro zaskoczonym nadchodzącą zmianą…

bookmark_borderDlaczego programiści tak dużo zarabiają?

Zarobki programistów w Polsce obrosły legendą. Gazety rozpisują się o nich regularnie. Bywa, że w tonie chwalebnym, bywa, że w tonie nagannym. Jedni ich bronią, twierdząc, że programiści to pożyteczni specjaliści. Inni atakują – wyczekują pęknięcia „bańki” i zrównania zarobków z innymi zawodami. Wiele osób zadaje sobie jednak pytanie – dlaczego programiści zarabiają tak dużo?

O zarobkach programistów więcej w mojej książce – Programista. Przewodnik po zawodzie.

Sytuacja w Polsce

Zacząć by należało od tego, że sytuacja w Polsce jest dość specyficzna. Większość osób zajmujących się w naszym kraju oprogramowaniem pracuje dla zagranicznych klientów. Napływ kapitału (głównie z Europy zachodniej) wzmożył popyt na programistów i w naturalny sposób podniósł cenę ich pracy. Kwestią otwartą jest, jak długo sytuacja ta potrwa, ale na pewno jest korzystna dla Polskiej gospodarki w tym sensie, że eksportujemy nasz talent techniczny otrzymując w zamian, mówiąc językiem PRLu, dewizy – czyli zagraniczne waluty, a także przy okazji importujemy zachodnie praktyki zarządzania projektami, doświadczenie organizacyjne i nawiązujemy kontakty biznesowe z bogatszymi krajami wspólnoty europejskiej.

Często mówi się, że w przeciwieństwie do innych zawodów, programiści w Polsce, pracując dla zagranicznych klientów zarabiają „po zachodniemu”. Prawdę powiedziawszy jest nawet lepiej. Pensje programistów w Portugalii, czy Włoszech są wręcz niższe, niż w Warszawie, czy innych dużych miastach Polski. Z drugiej strony średnie wynagrodzenia są nadal niższe niż w Berlinie, Paryżu, czy – szczególnie – Zurychu lub Nowym Jorku.

Sukces Polski (oraz szerzej – Europy wschodniej) wynika z wysokiego poziomu edukacji, bliskości kulturowej z krajami zachodu, niewielkiej odległości geograficznej, niezłej znajomości angielskiego oraz oczywiście niższych wynagrodzeń. Na chwilę obecną sytuacja wygląda tak, że kluczowe projekty odbywają się w centrach korporacji, te mniej istotne w krajach takich jak Polska, czy Rumunia, a te najbardziej kosztowo zoptymalizowane w Indiach. Ulotki dla inwestorów prezentują Europę środkową jako kompromis między jakością i ceną.

Z drugiej strony istnieje w Polsce pokaźna grupa programistów, którzy pracują za kwoty co prawda wyższe od średniej krajowej, ale również dalekie od słynnych 20 000 PLN. Grupa ta nadal jest słabiej wynagradzana od kolegów z krajów zachodu. Lepiej rzecz jasna od wielu zawodów w Polsce, jednak ciężko ją uznać za realnie zamożną.

 Sytuacja w Europie

Programiści w Europie zarabiają bez wątpienia nieźle, jednak w stosunku do innych grup zawodowych ośmielę się stwierdzić, że nie odbiegają od średniej tak jak specjaliści w Polsce. W pewnej mierze wynika to z konkurencji środkowo-europejskiej. W pewnych krajach niemile widziane jest duże rozwarstwienie dochodów. W innych po prostu miejsc pracy dla programistów nie ma aż tak wielu, bo bardziej opłacalnym i „wygodnym” jest bycie zarządcą – a sporo krajów Europy zachodniej stoi wyżej w światowym podziale pracy.

Kraje, które w stosunku do kosztów życia płacą programistom najlepiej to Szwajcaria, Wielka Brytania, Niemcy i Francja. Kraje, w których być programista się nie opłaca to na przykład Włochy, czy Portugalia.

Sytuacja na świecie

Na dwa kraje warto zwrócić szczególnie baczną uwagę: USA i Chiny.

Na USA z uwagi na tzw. military-industrial complex, czyli nieformalny sojusz pomiędzy przemysłem zbrojeniowym, a armią. Na Chiny z podobnego powodu, ale o tym za chwilę.

stany Zjednoczone dysponują nowoczesną – w wielu obszarach najnowocześniejszą na świecie – armią. Jest to armia nieustannie modernizowana, przesiąknięta nowinkami technicznymi, wyposażona w sprzęt pełen elektroniki.

Dość powiedzieć, że GPS był opracowany na potrzeby armii USA. Dla pełni obrazu można wspomnieć o dronach oraz przypomnieć, że roboty Boston Dynamics budowane były na zamówienie DARPA – agencji zaawansowanych projektów badawczych w obszarze obronności.

Ma to niebagatelny wpływ na rynek pracy inżynierów oprogramowania w USA. Boston Dynamics, Lockheed Martin, Facebook – wszystkie te firmy i wiele innych, zatrudniających setki tysięcy programistów stanowi fundament obronności kraju. Od automatycznych systemów jak drony, czy roboty, po wywiad i cyberbezpieczeństwo, tworzą one ogromny popyt na programistów za oceanem.

Z wolna podobnie sytuacja zaczyna się kształtować w Państwie Środka. Wzrost Chin powodujący inflację ambicji chińskiego narodu sprawił, że przywództwo zaczęło stawiać śmiałe cele. Jednym z kluczowych obszarów w Chińskich planach jest sztuczna inteligencja. Innym, oczywistym, jest rozwój armii. Rzut oka na oferty pracy w Szanghaju, czy Shenzhen pokazuje, jak mocno Chiny stawiają na AI.

Wbrew powszechnej w Polsce opinii, że Chińczycy pracują „za miskę ryżu” wynagrodzenia programistów z ofert pracy w większym mieście posiadającym przedsiębiorstwa z branży militarnej (Chengdu) oscylują wokół 20 000 RMB miesięcznie (ok 11 200 PLN). Daleko im oczywiście do wynagrodzeń oferowanych w Stanach, ale z powodu tych samych czynników, co w USA, można się spodziewać wzrostu popytu.

Dlaczego to się opłaca?

Nie rozumiem, czemu programista zarabia 15 000, kiedy ja zarabiam 4 000 – powie osoba spoza branży.

Tymczasem to proste.

Informatyzacja robi w zasadzie dwie rzeczy:

  1. automatyzuje pewne czynności sprawiając, że można zatrudnić mniej osób
  2. czyni możliwym rzeczy wcześniej nieosiągalne

Punkt pierwszy, przykład – swego czasu by sporządzić raport sprzedaży w jakimkolwiek sklepie, trzeba było usiąść przed stosem kartek i wykonać dziesiątki, setki operacji matematycznych. Dziś wystarczy kilka kliknięć i mamy wartości i wykresy, a to wszystko w kilka sekund. Jeśli w jakimś przedsiębiorstwie istniała osoba zajmująca się przygotowywaniem raportów (będących powtarzalnymi operacjami przetwarzania danych) można ją zwolnić. Raz opracowane narzędzie do generowania raportów posłuży tysiącom przedsiębiorstw, zaś wykonanie i aktualizacja tych narzędzi zajmuje o wiele mniej czasu i wymaga mniej etatów od tych, które dzięki owemu narzędziu stały się zbędne.

To tylko najbardziej prymitywny przykład automatyzacji. Dużo lepszym są choćby roboty spawające szkielety samochodów w fabrykach:

Zaprogramowany raz robot wykonuje pracę za darmo. Spawacz za każdą minutę bierze pieniądze.

Punkt drugi dotyczy nowych możliwości. Przykłady można mnożyć. Najlepszym bodaj będzie smartfon. Dzięki pracy między innymi programistów możemy dziś nawigować w terenie, słuchać muzyki, komunikować się ze światem i robić dziesiątki innych rzeczy na kilkuset gramowym urządzeniu wielkości połowy banana. Płacimy za nie producentom nieraz tysiące złotych. Dla wyprodukowania takiego cudeńka warto zatrudnić programistów.

Programowanie jest kluczowym narzędziem trzeciej rewolucji przemysłowej. Prawidłowo użyte, wykorzystane z głową potrafi podnieść produktywność przedsiębiorstwa o rzędy wielkości. Przykładem niech będzie Amazon. W porównaniu do tradycyjnego sklepu, Wal-Mart, generuje on dwukrotnie więcej dochodu na pracownika.

Najbardziej wydajną firmą, złożoną głównie z programistów, jest Apple. Jeden jej pracownik zarabia dla firmy prawie dwa miliony dolarów rocznie.

Źrodło: https://businessinsider.com.pl/international/these-tech-companies-make-the-most-revenue-per-employee/xh60rk9

Właśnie dlatego programiści mogą zarabiać dużo. Nie tylko nie ma ich nadmiaru na rynku pracy, lecz także są w stanie generować dla firm zysk o wiele większy, niż przedstawiciele pozostałych profesji.