bookmark_borderDaily na 9

Owocowe czwartki, game roomy, ubezpieczenia medyczne, elastyczne godziny pracy. Wszystko, byle tylko zwabić dewelopera do firmy. Żeby go zatrzymać, tego wybrednego, rozpieszczonego przez rynek pracy programistę.

Software house to nie Żabka na Bałutach i głodni, jak mawiał Himilsbach: bajkowego nastroju, klienci nie ustawiają się w kolejce od rana. Można zatem rozpocząć pracę wcześniej lub później. Ważne, by osoby pracujące razem mogły się porozumieć, spotkać, wymienić myśli. Benefit jest ważny, bo chronotyp jest ponoć jak wzrost – bez łamania kości nie da się go zmienić.

Czymże jest ten chronotyp? Jest byciem nocnym Markiem albo rannym ptaszkiem. Jest preferencją organizmu do wstawania rano lub do późnej, wieczornej aktywności. Podobno w tradycyjnie żyjących plemionach rozkłada się on tak, że około 25% populacji lubi nocny tryb życia, 25% poranny, a reszta coś pomiędzy. Miałoby to służyć przetrwaniu grupy, bo w każdym momencie nocy i dnia jest ktoś kto czuwa

Mamy więc Janusza, który wstaje z kurami i Mariusza, co zasypia z sowami. Teoretycznie obaj mają elastyczne godziny pracy i muszą się spotkać od czasu do czasu na callu.

I tu – cały na biało – wchodzi scrum master i ogłasza daily na 9.

Janusz spoko, przychodzi na 7, zje śniadanie, zrobi kupę, poogląda koty w internecie i jest gotowy i świeży na spowiedź z wczorajszych tasków.

Mariusz natomiast każdego dnia roboczego wstaje niewyspany, bo najchętniej przyszedłby na 12, a spać wcześniej nie może. Rośnie mu frustracja, spada IQ, wysypia się tylko w weekendy i wakacje. Każdy poranek spieszy się zaspany na to przeklęte daily. I w dodatku zespół patrzy na niego krzywo. Leń, spóźnia się, marudny, czarna owca, baran czarny.

Tymczasem badania sugerują, że nocne Marki są bardziej inteligentne, a nie leniwe: https://www.psychologytoday.com/us/blog/the-scientific-fundamentalist/201005/why-night-owls-are-more-intelligent-morning-larks

Ta drobna z pozoru kwestia organizacyjna, czyli daily o 9 rano, czyni z marszu nieefektywnym część zespołu. Jak dużą część to już zależy od szczęścia lub nieszczęścia, ale statystycznie około jednej czwartej. Nic nie stoi na przeszkodzie, by daily odbywać na koniec dnia lub w jego środku. Jest to zwyczajnie nawyk, rytuał, który się rozprzestrzenił i jest w nieprzemyślany sposób powielany.

Reasumując: podczas organizowania zespołu scrumowego warto zwrócić uwagę na preferencję jego członków co do godzin, w jakich spotkania mają się odbywać. Dotyczy to również spotkań w godzinach około-obiadowych, gdy część osób może po prostu umierać z głodu z powodu kilkugodzinnych dyskusji.

Zbyt poranne daily może obniżyć wydajność zespołu, o ile znajdują się w nim nocne Marki. Warto o tym pamiętać.

bookmark_borderDRY is dead

Reguła DRY jest obok YAGNI, SOLID, czy KISS jednym z najpopularniejszych akronimów pisanych wielkimi literami, które wypłynęły na sposób w jaki staramy się tworzyć oprogramowanie. Jest prosta, intuicyjna i przyswajana przez programistów na wczesnym etapie edukacji. Tyle, że zrodzona w zupełnie innych okolicznościach, niż te z którym dziś mamy do czynienia stała się martwa.

Jej truchło leży na środku sceny i zatruwa nas swoimi oparami.

Prosty pomysł

Nie jestem historykiem programowania i nie dysponuję pewnością co do genezy reguły DRY, ale wyobrażam sobie, że powstała w czasach programowania proceduralnego. W każdym razie proceduralnością pachnie, wręcz cuchnie.

Prosty to pomysł. Banalnie prosty. Mamy sobie kod. Kod należy organizować w procedury, czyli wycinać bloki kodu, które są używane wielokrotnie. Jeśli w jakimś bloku się powtarzamy, to działamy źle, powinniśmy wydzielić go i przekształcić w procedurę.

Ciągle mało

Od czasu programowania proceduralnego trochę się pozmieniało. Przede wszystkim nastąpiła wielka eksplozja paradygmatu obiektowego. Złożoność oprogramowania wzrosła. Biznes miał już swoje systemy automatyzujące księgowość, sumujące przychody, generujące raporty. Trzeba było pisać przeglądarki internetowe, komunikatory, systemy tradingowe dla giełd i snake’a na 3310. Poza ostatnim – były to coraz większe wyzwania.

Tyle tylko, że reguła DRY pasuje do programowania obiektowego jakby mniej. W zasadzie w ogóle nie pasuje, jak się dobrze zastanowić.

Co się dzieje, gdy próbujemy w obiektowym kodzie unikać powtarzania się? Pierwsze co przychodzi do głowy to dziedziczenie: piękny akademicki koncept, który załamał się pod ciężarem rzeczywistości. Pies się wabi, kot ma imię, zróbmy klasę zwierzę. Zrobiliśmy. Szybko okazuje się, że pies się wabi, ale jednak imiona ma inne niż kot, że wabi się, ale kot jakoś gorzej reaguje na własne imię, że zwierzę ma imię, ale nie do końca, bo tylko zwierzę domowe. Robimy klasę zwierzę domowe i dzikie. O cholera – przecież prawie nikt nie nazywa swoich rybek.

Drugie popularne rozwiązanie to żartobliwa oznaka senior developera. Co robi senior developer, gdy przychodzi do chaotycznego projektu? Tworzy folder utils.

Klasy gromadzące wspólne, niepasujące nigdzie indziej kawałki kodu znajdują się obecnie w większości projektów. W niektórych z nich widziałem nawet rozrosłe do 8-16 tysięcy linijek „commony”. Tych polipów da się uniknąć i tak naprawdę powinny zostać rozmasowane z głową na różne fragmenty projektu, ale ich głównym źródłem jest próba stosowania reguły DRY – wydzielenia gdzieś, gdziekolwiek, bo tak najłatwiej, kodu, który się powtarza.

Mikroserwisy – gwóźdź do trumny

Kiedy zapytałem kolegi, który odszedł z Amazona – firmy, która traktowana jest jako modelowa i pionierska, jeśli chodzi o stosowanie architektury mikroserwisów – jak organizują części wspólne, skąd wiedzą, że inny zespół nie napisał już czegoś podobnego, odparł:

 Nie szukamy. Piszemy swoje rozwiązanie. Przy tej skali jest to tańsze i szybsze.

Skala, ogrom systemów, z jakimi przychodzi nam się dzisiaj mierzyć sprawia, że konieczne staje się dzielenie ich na mniejsze. W zasadzie od zawsze było to jedną z podstaw programowania, ale w architekturze mikroserwisów oraz komponentowym podejściu do aplikacji webowych (Angular, React) trend ten uwyraźnia się i przybiera na sile.

I w gruncie rzeczy jest to dużo bardziej obiektowe oraz zgodne z naturą, niż dziedziczenie. Organizmy są do siebie podobne, ale ciężko powiedzieć, żeby były takie same. Oko człowieka nie jest tym samym okiem, co oko psa, czy sokoła. Tylko z pozoru i powierzchownie można zakładać, że jest możliwe współdzielenie. Nie jestem ekspertem z dziedziny genetyki, ale nie wydaje mi się, że gdyby wyciąć z człowieka fragmenty DNA, których nie współdzieli z małpą stałby się automatycznie orangutanem. Silne jest we mnie podejrzenie, że choć wiele w tym podobieństw, czy identycznych fragmentów kodu, to jednak subtelności, kilka „linijek” różnicy sprawia, że dziedziczenie trzeba wziąć w duży, znaczący cudzysłów.

Jak żyć?

Wygląda na to, że reguła DRY dobrymi intencjami wybrukowała nam piekiełko. Czy czas ją odrzucić? Być może. Na pewno warto ją jednak przemyśleć. Warto pamiętać, że w wielu scenariuszach nie powinna być dla nas rekomendacją, że nie jest uniwersalnym narzędziem. Powtarzalność kodu może sygnalizować problemy, a równie dobrze może być najlepszym możliwym rozwiązaniem.

Czy dwukrotne powtórzenie identycznego kodu jest złe? Jeśli w tej samej klasie, pewnie jest. Jeśli w tym samym module, być może. A jeśli w projekcie składającym się ze 100 000 linii kodu, w odległych od siebie modułach? Chyba nie.

Czy częściowe powtórzenie kodu jest złe? Cóż, może nie jest złe arbitralnie, a zależy to od tego, czy da się zbudować odpowiednią abstrakcję, która pozwoli tego uniknąć? Często stosujemy pewne zasady ortodoksyjnie. Dobrze jest jednak zostać centrystą. Wybrać złoty środek. Reguły w programowaniu to zwykle zaledwie sugestie. Nie kierujmy się nimi ślepo.

bookmark_borderKomunikacja asynchroniczna

Kiedy myślimy o zespole programistów, a konkretnie o jego wydajności – przychodzi nam na myśl zapewne jego doświadczenie, motywacja, czy uzdolnienia. Tymczasem sposób w jaki porozumiewają się członkowie zespołu może zaoszczędzić lub roztrwonić znaczące ilości czasu.

Komunikację w zespole można rozróżnić na synchroniczną i asynchroniczną. Pierwsza oznacza, że nadawca i odbiorca wiadomości muszą w tym samym czasie skupić swoją uwagę. Drugi rodzaj pozwala na odpowiedź po pewnym czasie.

Dominujący rodzaj komunikacji w zespole deweloperskim ma fundamentalne znaczenie dla jego wydajności.

Jeśli zespół komunikuje się synchronicznie, to każda rzecz wymagająca wyjaśnienia rozprasza programistów. Oderwanie dewelopera od kodu, choćby na pięć minut, rujnuje jego skupienie i obniża produktywność.

Przykłady komunikacji synchronicznej:

  • programista czegoś nie wie i potrzebuje zadać pytanie, wstaje, idzie do biurka kolegi i pyta
  • product owner odpowiada na pytania podczas regularnych spotkań, gdzie omawiane są po kolei wątpliwości różnych osób
  • tester nie wie jak przetestować zadanie, podchodzi do programisty i pyta
  • programista potrzebuje pomocy w debugowaniu, podchodzi do pierwszego z brzegu kolegi i prosi o pomoc

Marnujemy w ten sposób dużo czasu i energii. Z pozoru jest łatwiej – nie musimy czekać na pomoc, możemy omówić coś na żywo, wydawać by się mogło bardziej dogłębnie, a jednak… podczas spotkań głównie czekamy na swoją kolej, w trakcie pracy przy biurku współpracownicy przerywają nam flow.

Komunikacja asynchroniczna dla sporej ilości osób jest nieintuicyjna, ma jednak ma wiele zalet:

  • pozwala osiągać długie okresy skupienia
  • pozostawia pisemny ślad, do którego można się odwołać, który można przeszukiwać po jakimś czasie
  • pozwala udzielać bardziej przemyślanych, szczegółowych odpowiedzi na pytania

O ile dla pracowników “z biznesu” asynchroniczność może wydawać się dziwna, o tyle dla programistów powinna być oczywistością. Każdy przecież wie, że ponowne załadowanie kontekstu zajmuje czas, że czekanie na odpowiedź serwera blokuje wykonanie programu. Mimo to – w realnym życiu często zdarza nam się o tych zasadach zapominać.

Przykłady komunikacji asynchronicznej:

  • product owner odpowiada na pytania mailowo, nie natychmiast, ale sprawnie
  • tester zamiast pokazywać programistom problemy opisuje je słownie albo nagrywa filmy pokazujące błędy
  • programista mający pytanie zadaje je na slacku lub mailowo, a osoby z zespołu w momencie, gdy nie potrzebują skupienia odpowiadają mu

Najbardziej efektywne zespoły, w jakich miałem przyjemność pracować komunikowały się w dużym stopniu asynchronicznie. Analogicznie – najbardziej niewydajne, omawiały godzinami na spotkaniach w dużych grupach kwestie, które mogły zostać omówione w e-mailu.

Warto pochylić się nad sposobem w jaki organizujemy sobie pracę i dostrzec wzorce, a następnie zastanowić się, czy nie sabotujemy własnej produktywności złymi praktykami.

bookmark_borderProgramista 10x

Programista 10x to osoba, której wydajność jest dziesięciokrotnie większa od przeciętnego inżyniera oprogramowania. Niektórzy nie wierzą, że jest to możliwe, inni twierdzą, że sami są programistami 10, a nawet 100x.

Czy programista 10x istnieje? Jak zostać programistą 10x?

Początki

Źródeł terminu można się dopatrywać w eseju Zespół chirurgiczny z książki Legendarny osobomiesiąc Freda Brooksa, w którym pisze on o różnicach w wydajności programistów:

…w skrócie programista zarabiający 20 000$ rocznie może być 10 razy bardziej produktywny od od tego, który zarabia 10 000$ rocznie. Jak również na odwrót…

Sama idea bycia 10x krążyła w środowisku biznesowym od dość dawna – bycia dziesięć razy lepszym, tworzenia produktu przewyższającego konkrencję, organizowania czasu w sposób optymalny i w ogóle bycia produktywnym najbardziej jak się da.

Wydaje się, że do narodzin terminu Programista 10x bezpośrednio przyczynił się Grant Cardone, autor Reguły 10x. Jego książkę wydano w 2011 i właśnie od tamtego czasu termin zaczął żyć własnym życiem:

Mit, czy rzeczywistość?

Wiele osób przeczy możliwości istnienia programisty 10x. Wydaje się, że niemożliwym jest, by jedna osoba była dziesięciokrotnie bardziej produktywna od drugiej. Jest w tym jednak mentalna pułapka. Mysleć tak można tylko patrząc na programowanie jak na sport lub pracę fizyczną, w której jeden robotnik na taśmie nie może być znacząco szybszy od drugiego, gdzie wybitny sprinter nie przebiegnie dystansu czterokrotnie szybciej od konkurentów choćby był półbogiem.

Programowanie to dziedzina intelektualna, a inteligencja nie skaluje się liniowo.

Jakiś czas temu Jordan Peterson podczas jednego ze swoich wykładów, IQ, a rynek pracy, zaprezentował tabelę, w której rozpisał zalecane zawody odpowiadające różnym poziomom ilorazu inteligencji. Przykładowo przedział 87-93 IQ predestynować miałby do bycia pakowaczem lub dozorcą, zaś do bycia programistą zalecał kanadyjski psycholog coś pomiędzy 100, a 115.

Oczywiście IQ nie jest miarą programistycznego mnożnika. Warto o tym jednak pamiętać, że to geniusze posuwali ludzkość do przodu, że bez kilku tysięcy zaledwie wybitnych osób nie mielibyśmy elektryczności, silnika spalinowego, czy telefonii komórkowej.

Nie ma wątpliwosci, że jest możliwe, iż jedna osoba będzie umysłowo wielokrotnie bardziej wydajna od innej.

Cechy

Kim trzeba być by zostać programistą 10x? Co mają ze sobą wspólnego wysokowydajni inżynierowie oprogramowania?

Pewnie, by z należytą starannością odpowiedzieć na to pytanie trzebaby przeprowadzić badania, wziąć pod lupę takich programistów jak Linus Torvalds, Donald Knuth, Niklaus Wirth, Guido van Rossum, czy Dennis Ritchie.

Na to jednak czasu nie ma, więc trzeba pogdybać. Zacząłbym jednak od tego, że niekoniecznie musi to być osoba o wysokim IQ. Programowanie to nie fizyka teoretyczna. Inne cechy osobowe są tu równie istotne.

Pasja, profesjonalizm i odpowiedzialność

To te trzy cechy postawił bym na pierwszym miejscu ex aequo.

Nie wyobrażam sobie bycia efektywnym programistą nie pasjonując się swoim zawodem. Banał, a jednak jest to rzecz kluczowa. Nawet jeśli programistą zostaliśmy z pasji do bezpieczeństwa finansowego i klimatyzowanego biura, to wierzę, że da się zapałać miłością do pisania kodu. Bez niej trudno nam będzie wybić sie przed szereg.

Profesjonalizm to szeroki temat. Na pewnym forum przeczytałem kiedyś interesujące sformułowanie bazujące na zasadzie Pareto: 80% osób pracujących w dowolnym  zawodzie wykonuje go nieprofesjonalnie, jedynie 20% to prawdziwi specjaliści. W dużej mierze jest to spostrzeżenie trafne. Przy odpowiedniej dozie samokrytyki przyznamy autorowi rację.

Być profesjonalnym programistą oznacza dla mnie przede wszystkim traktowanie swojej pracy poważnie. Nieprofesjonalne jest:

  • pisanie kodu złej jakości
  • wybieranie technologii tylko dlatego, że nie chce nam się uczyć nowej
  • wybieranie technologii tylko dlatego, że chcemy się jej nauczyć
  • wszelkie formy lenistwa
  • nadmierna pedanteria

Programista 10x – jeśli można go opisywać przez brak – tych cech miał nie będzie. Wysoka jakość pracy, chłodne, analityczne podejście do wyboru narzędzi, pracowitość, pragmatyzm. Taki zestaw cech bez wątpienia podniesie naszą wydajność, jeśli nie dziesięciokrotnie, to przynajmniej dwukrotnie.

Ostatnia rzecz to odpowiedzialność – programista odpowiedzialny nie będzie obiecywał gruszek na wierzbie, nie będzie twierdził, że wykona produkt choć doskonale zdaje sobie sprawę, że w zadanym budżecie i czasie nie uda się zachować choćby minimalnej wymaganej przez zdrowy rozsądek jakośći. Programista wydajny będzie też odpowiedzialny w tym sensie, że nie będzie zaciągał bez wiedzy managementu długu technicznego, chwaląc się potem swoją wydajnością, a po cichu pozostawiając problem swoim następcom i firmie.

Warunki pracy i zaangażowanie

Nie wszędzie da się być wysokowydajnym. Jeśli jedno przedsiębiorstwo dysponuje łopatą, a drugie koparką, to siłą rzeczy nawet najbardziej zmotywowany, silny, zdrowy i wydajny kopacz rowów nie będzie bardziej efektywny przy użyciu łopaty.

Programistę 10x mogą pomóc stworzyć warunki pracy polegające na zapewnieniu mu dobrego sprzętu, świętego spokoju bez przerywania co chwila pracy, dostępu do wiedzy i partnerskiej, profesjonalnej relacji z przełożonymi.

Programista 10x jest bez wątpienia osobą bardzo, ale to bardzo zaangażowaną, wewnętrznie zmotywowaną. Być może lubi swoją pracę, może wierzy w projekt, możliwe, że ma w sobie ogromną dyscyplinę. Jaki by nie był powód – bez zaangażowania nie będzie pracowitości, a bez niej nie będzie efektu.

Podsumowanie

Programista 10x to ideał. Wymarzony pracownik każdej firmy, dla której tworzenie oprogramowania jest kluczowe. Można jego narodziny wspomóc tworząc odpowiednią strukturę organizacji, ale trzeba też umieć znaleźć go na rynku pracy. Warto jednak. Warto poświęcić czas, poszukać go, doskonale opłacić i wykorzystać ten rzadki talent. Być może dzięki tej jednej, kilku osobom to nasza organizacja będzie kolejnym gigantem, może to u nas powstanie przełomowa technologia, genialny produkt…

bookmark_borderStare spaghetti, czysta wódka i wujek Zdzisiek

Ktoś mnie ostatnio nazwał clean code evangelist. Pomyślałem – tytuł zobowiązuje. Trzeba napisać o czystym kodzie.

Co jednak napisać? Wszystko już było. Nic nowego pod słońcem. Krótkie metody, znaczące nazwy i ogólnie takie, takie. Co mógłbym ja, prosty programista, napisać o czystym kodzie pod koniec drugiej dekady XXI wieku? Dekady jaśniejącej tysiącem frameworków JavaScriptowych, dziesięciolecia mikroserwisów, chmury i dev-ops!

Metafory. Metafory zawsze służyły ludzkości. Horacy, Nostradamus, Popek. Wszyscy oni używali mglistego języka przenośni, by oddać esencję. Spróbujmy.

Spaghetti jest dobre, spaghetti smaczne jest, świeże spaghetti jest jak listek bazylii na pizzy, jak zapach wydechu Fiata w wąskiej uliczce Turynu, jak szynka parmezańska obsypana rukolą. Wszyscy lubimy gotować spaghetti. 8 minut i gotowe. Cottura 8 minuti i włala.

Kod spaghetti jest taki sam. Świeżo przygotowany pachnie soczystymi kaskadami ledwie widocznych zależności. Ma smak długich jak przedrelease’owe wieczory metod z posmakiem enigmatycznych nazw zmiennych, nazw dojrzewających w pełnym słońcu wschodzącego deadline’u.

Niestety, spaghetti nieskonsumowane przekształca się w to samo mniej więcej, co skonsumowane.

Spaghetti dojrzałe powoduje zaparcia, bóle głowy, a nawet rozwolnienia. Kod spaghetti tak samo – przydatny jest do spożycia w krótkim jedynie terminie.

Zastanawiając się, jaki pseudonim musiałbym sobie wybrać by zostać polskim Uncle Bob’em doszedłem do wniosku, że mógłbym być wujkiem Zdziśkiem. Na potrzeby tego i kolejnych akapitów – zostanę nim.

Posłuchajcie wujka. Wujek życie zna. Wujek pracował nad jednym projektem do emerytury w zakładzie pracy państwowym, nad projektem rządowym i wujek wie co to znaczy nieświeże spaghetti.

Rada wujka: kod ma być jak wódka.

Tak. Jak wódka ma być!

Wódka, jaka jest, każdy widzi. Jak koledzy z zespołu kod wódkę zobaczą, to przysiądą się, zaczną delektować się kodem wódką, zadowoleni będą, radośni. Kod wódka doskonale się integruje. Kod wódka nie ma zależności – można z ogórkiem, można z colą, wszystko co interfejs zakąska implementuje być może. Kod wódka powoduje najmniejszego kaca, o ile potrafimy go okiełznać.

Reasumując: kod ma być, jak wódka, czysty.

Tako rzecze wuj Zdzich.

bookmark_borderProgramowanie jest łatwe

Wiele osób, które nie miały wcześniej styczności z programowaniem myślą, że jest ono trudne. Częściowo wynika to z przekonania, że ma ono duży związek z matematyką, trochę z nieczytelnego wyglądu niektórych języków programowania, a odrobinę też z tego, że niektórzy ludzie z branży lubią pozować na magików, którzy zaklinają cyfrowe węże.

Prawdę powiedziawszy podstawy programowania są łatwe.

Element pierwszy: zmienne

Koncepcja zmiennej jest prosta, jak konstrukcja cepa. Mamy coś co ma nazwę i wartość oraz typ. Na przykład:

nazwa: ilość pieniędzy na koncie
wartość: 7000
typ: liczba

nazwa: imię mojego dziecka
wartość: Maciek
typ: litery

Element drugi: warunki

Warunki są koncepcją równie prostą, jak zmienne. W zależności od czegoś robimy coś albo coś innego. Banał.

Przykład:

Jeśli 
       data urodzin mojego dziecka jest równa dacie dzisiaj

To
       będę robić tort

Element trzeci: pętle

Pętle wykonują coś wiele razy. Proste? Proste.

Przykład:

Dopóki flaszka jest pełna
       nalej do kieliszka a potem wypij

Język

Oczywiście na końcu trzeba to wszystko zapisać w jakimś języku programowania. Kiedy ludzie myślą o nauce języka zwykle są przerażeni. Przychodzi im na myśl od razu ta wredna germanistka z podstawówki, rodzajniki, odmiana i czasy. I tysiące, nieskończone tysiące słówek do nauczenia.

Języki programowania są łatwe. Gramatyki prawie nie ma, a słów jest kilka.

Naprawdę.

Definicje zmiennych?

liczba: number;
napis: string;

Warunki?

ilośćCiastek = 5;
 if ( ilośćCiastek > 0 ) {
        jedzCiastka();
 }

Pętle?

while ( flaszka.czyJestPelna() ) {
        człowiek.pij()
 }

Oczywiście to są podstawy. Oczywiście jest dużo gorzej. Jednak nikt mi nie wmówi, że te podstawy są jakieś strasznie skomplikowane, że programowanie to matematyka i gramatyka niemiecka albo jeszcze gorzej.

Programowanie jest łatwe. I fajne!

bookmark_borderProject managerowie go nienawidzą! Programista z korpo odkrył jeden prosty trik jak wysadzić projekt w powietrze przy użyciu Jiry.

Za górami, za lasami, za siedmioma routerami, był sobie projekt. Był dobry. Deadline był odległy, a budżet zatwierdzony. Zespół liczny, doświadczony. Pomysł na produkt miał ręce i nogi.

Co mogło pójść nie tak?

Zabraliśmy się do pracy. Spotkania, telekonferencje, ustalenia. Planowanie za planowaniem, meeting za meetingiem, sprint za sprintem. Szybko okazało się, że głównodowodzący projektem ma osobowość radiowego spikera. Człowiek ten uwielbiał rozmawiać, mówić, przemawiać i omawiać. Nie ma w tym nic złego. Dobrze jest być towarzyskim. Projekt był rozproszony geograficznie, więc siedziało się na słuchawce godzinami, ale jeśli trzeba coś omówić, to przecież naturalne.

Po rozmowie wypadałoby zacząć pracę, a ustalenia spisać. Nasz lider jednak lubił jedynie mówić. Zadania, jakie dla nas tworzył składały się zwykle z jednozdaniowego opisu staniowącego tytuł.

Projekt trwał i trwał, postępy nie były imponujące. Nadszedł sezon urlopowy. Nasz lider również postanowił udać się na zasłużony wypoczynek. Dwutygodniowy. Przed opuszczeniem biura zorganizował – a jakże! – spotkanie, na którym omówił zadania, jakie przed nami stały. Wydawało nam się, że zrozumieliśmy jego intencję. Dla uspokojenia przekazał nam kontakt do dwóch osób, które miałyby rozwiać nasze wątpliwości w razie, gdyby takowe zaistniały.

Przyszedł kolejny tydzień. Zajrzeliśmy do notatek, zajrzeliśmy do zadania (z jednozdaniowym opisem). Po kilkunastu minutach pojawiły się wątpliwości. Po godzinie rozmawialiśmy z pierwszą osobą, jaka miała nas wspomóc. Okazało się, że zrozumiała naszego lidera inaczej, niż my. Zaniepokoiło nas to. Zadzwoniliśmy do kolejnej. I ona zrozumiała inaczej. Tyle tylko, że nie inaczej niż my, ale również inaczej niż pierwsza osoba. Mieliśmy trzy interpretacje i dwa tygodnie bez autora.

Puenta okazała się zaskakująca. Gdy lider wrócił z urlopu i zaczęliśmy drążyć, jak konkretnie mamy wykonać zadanie i na czym ma ono polegać, po kikudziesięciu minutach kluczenia przyznał, że nie wie.

To najjaskrawszy, z jakim miałem do czynienia, przykład jednego z grzechów programistów – pobieżnego opisywania tasków. Oczywiście nie można być pedantem i opisywać ich przesadnie szczegółowo, ale pewien sensowny poziom detalu i dbałości jest wymagany, by projekt nie eksplodował spotkaniami.

Zastanówmy się. Bierzemy do ręki, na warsztat nowe zadanie. Czytamy opis i połowy z niego nie rozumiemy. Co robimy? Idziemy do autora. Jeśli autor jest z biznesu, to pewnie jest na spotkaniu i nie idziemy, a wysyłamy mail. Czekamy albo bierzemy inne zadanie. Jeśli inne są równie dobrze opisane, to piszemy kilkanaście maili zanim uda nam się zabrać do roboty. Jeśli natomiast autor jest programistą z zespołu to idziemy do niego i… odrywamy go od pracy w skupieniu, przychodząc z naszym  pytaniem.

W obu scenariuszach tracimy czas. Wszyscy. Czas i efektywność.

Opis zadań powinien być precyzyjny, napisany prostym językiem i wystarczająco dokładny, żeby zrozumiała go osoba, która nie posiada naszej wiedzy, a wiedzę wspólną dla członków zespołu. Nie możemy wychodzić z założenia, że jak nie wie to dopyta. To nieefektywne, szkodliwe, złe. To tworzy kulturę rozproszeń, chodzenia od biurka do biurka w nieustającym rytuale dopytywania, ustalania, marudzenia jeden drugiemu. Programista powinien móc jak najdłużej pracować w skupieniu. Tylko tak tworzy się sprawnie dobrej jakości oprograowanie.

Opisuj taski. Opisuj je dobrze. Jeśli nie umiesz ich dobrze opisać, to może nie wiesz w ogóle co jest do zrobienia?

bookmark_borderJęzyk angielski, czyli najważniejszy język programowania

Na przestrzeni dziejów, językom przytrafiają się rozmaite role do odegrania. Łacina, przez wpływ Kościoła, stała się międzynarodowym językiem średniowiecza. Chiński, będąc pierwszym przed wieloma innymi w Azji, który zyskuje formę pisemną, wpływa na Japonię, która do dziś w dużej mierze korzysta z chińskich znaków. Niemcy, rozwijając kulturę miejską szybciej od nas, pierwsi wymyślają pewne słowa, które trafiają później do polszczyzny – na przykład ratusz (w staroniemieckim Rathus).

Dominacja technologiczna krajów anglosaskich sprawiła, że zarówno w komunikacji morskiej, jak i lotniczej językiem oficjalnym stał się angielski. To samo wydarzyło się z technologią informacyjną. Wszystkie omal języki programowania składają się z słów kluczowych wyrażonych w języku Shakespeare’a. Komendy, które wpisujemy w konsoli to również słowa angielskie. Chcemy tego, czy nie – językiem branży IT jest język angielski.

Nie ma w tym nic odkrywczego. Co drugie ogłoszenie o pracę dla programisty zawiera na liście wymagań znajomość angielskiego. Jest to wymaganie wyrastające z potrzeby współpracy z zagranicznymi klientami albo członkami rozproszonych zespołów wielonarodowych. W wielu krajowych firmach nie wymaga się angielskiego. I choć z pozoru ma to sens, to konsekwencje mogą być poważne.

Każdy chyba, kto studiował, pisał podobne do poniższych koszmarki:

class Zwierze {
  oddychaj() {
    console.log('Sap sap')
  }
}

class Kot extends Zwierze {
  miaucz() {
    console.log('Miau miau');
  }
}

class Pies extends Zwierze {
  szczekaj() {
    console.log('Hau hau');
  }
}

let pies = new Pies();
let kot = new Kot();
pies.szczekaj();
pies.oddychaj();;
kot.oddychaj();
kot.miaucz();

Mieszanie języków jest powszechnie uznawane za nieeleganckie i nie spotkałem się jeszcze z takim kodem w żadnej firmie, w której pracowałem, czy to polskiej, czy zagranicznej.

W pewnym minimalnym stopniu każdy programista angielski zna. Bez niego ciężko utrzymać się w branży, w której cała niemalże dokumentacja techniczna jest w nim wyrażona. Subtelny problem, który niełatwo na pierwszy rzut oka zauważyć polega na głębokości znajomości języka.

Nie da się pisać czystego kodu nie znając dobrze angielskiego.

Jak wiemy kod powinien być czytelny. Nazwy zmiennych adekwatne, metody krótkie, zwięzłe, klasy odpowiedzialne za to, co ich nazwy sugerują. Niestety, jeśli programista nie czuje się z językiem angielskim naprawdę komfortowo, to dość szybko dopadnie go problem z nazwaniem nawet nieprzesadnie skomplikowanych rzeczy w kodzie.

Wszyscy znamy urocze pomyłki w gastronomii:

Żeby być jednak uczciwym, nie jesteśmy w IT wolni od grzechu. Podczas telekonferencji ze współpracownikami z zagranicy mój kolega powiedział swego czasu it’s in the first akapit – zapominając, że przecież akapit w języku angielskim nie istnieje, bo jest to paragraph. Choć równie urocze pomyłki zdarzają się ze strony klientów. Pewna Włoszka kazała mi, kilka lat temu, pewną rzecz semplificare zamiast simplify

Continue reading “Język angielski, czyli najważniejszy język programowania”

bookmark_borderOsobowość programisty

Nie po to zostałem programistą, żeby rozmawiać z ludźmi – mawiają niektórzy. Programiści lubią czasem pozować na niezrozumiałych, heraklitejskich mędrców, stojących ponad masami nieświadomych użytkowników. Będąc wśród swoich, przynajmniej niektórzy z nas, pieszczą swoje ego spoglądając na niedoświadczonych kolegów z góry. Internet pełen jest zresztą memów ukazujących starszych programistów w blasku i chwale, juniorów zaś, razem z praktykantami jako niedoświadczonych  półgłówkow.

Kiedy pokazujemy juniorowi starą technologię

Źródło: https://thecodinglove.com/when-we-show-an-old-technology-to-a-junior-developer

Między nami, deweloperami toczy się walka, walka o dominację. Ile to razy widziałem już skracanie kodu przy użyciu mało znanych elementów języka, by pokazać, że jest się większym ekspertem. Zmniejszanie wycen, by udowodnić innym, że jesteśmy bardziej wydajni. Chodzenie na rekrutacje dla sportu. Delegowanie juniorom zadań nie prostych, a żmudnych.

W jednej firmie, w której pracowałem na stanowisku młodszego programisty pracował ze mną kolega. Nazwijmy go Przemek. Kolega Przemek również był młodszym programistą. Pewnego dnia jednak, z racji dłuższego o bodajże rok stażu pracy, awansowano go. Dwa tygodnie po tym wydarzeniu, pracując nad kodem produktu zapytałem na open-space o, nieznany mi wówczas, typ decimal w C#. Przemek oderwał się od komputera i roześmiał.

Nie wiesz co to decimal? Ty juniorze!

Usłyszawszy to, znad swojego z kolei ekranu, podniósł się starszy programista i roześmiał gromko.

– Przemek, przecież sam mnie o to pytałeś miesiąc temu!

Tymczasem to współpraca i synergia, a nie ego i znajomość kruczków technologicznych budują zgrane, sprawne, produktywne zespoły, które tworzą piękne, zgrabne, wydajne rozwiązania cieszące klientów. Po latach zrozumiałem jedno…

Najważniejszą cechą dobrego programisty jest empatia.       

Empatia to umiejętność wczucia się w inną osobę. Jeśli deweloper potrafi zobaczyć świat oczami innych, będzie w stanie zaprojektować system łatwy i wygodny w użyciu dla zwykłych ludzi. Jeśli potrafi wyjść poza swoją perspektywę, będzie umiał pisać kod źródłowy, który będzie zrozumiały dla innych programistów, przez co modyfikowanie produktu będzie tańsze i sprawniejsze. Mając tę cenną umiejętność będzie też umiał rozmawiać z projektantami aplikacji, z tzw. biznesem.

Jako programiści zawsze powinniśmy próbować doskonalić naszą empatię. Możliwie często pytać samych siebie – czy będzie to zrozumiałe dla innych, którzy nie wiedzą tego co ja? Czy nie będzie to zbyt skomplikowane w użyciu? Czy używam dostatecznie prostego języka? Czy nie komplikuję czegoś nadmiernie?

Rekrutując programistów warto zwrócić uwagę na ich osobowość. Osoby zarozumiałe, tyraniczne, mało empatyczne, nawet jeśli genialne na płaszczyźnie technicznej, mogą więcej problemów stworzyć niż rozwiązać… Nie skupiajmy się jedynie na IQ i znajomości technologii. W większości projektów wyzwania techniczne nie są tak monumentalne, jak mogłyby się wydawać.

Same technologie zresztą – przeminą. To co pozostanie, to kod źródłowy. Napisany przez ludzi, którzy wyobrażali sobie, że ktoś, kiedyś po nich przyjdzie i będzie musiał go zrozumieć, nie znając tak jak oni technologii i uwarunkowań albo przez tych, których ich następcy nie interesowali. Po tych drugich nikt nie będzie chciał pracować, a praca będzie powolna. Nie chcemy tego…

bookmark_borderModyfikowany agile

Nie zliczę, ile to już razy, przez wszystkie przypadki słyszałem odmienianie w ostatnich latach słowo Agile. Jesteśmy Agile, działamy zwinnie, wdrażamy Agile.

Przypomina to kuchenne dywagacje o siłowni. Tak, chodzę na siłkę, tak robię masę, jasne crossfit, cardio, aero, suple.

Tylko muskulatury nie widać. 

I tak samo efektów tej zwinności nie widać. Jak był chaos tak chaos jest, jak estymacje nie szły tak nie idą. A przede wszystkim jak był sztywny scope tak jest i jak deadline’y straszyły tak straszą. Dług techniczny jest zaciągany. Wdrożenia są bolesne. No, ale jesteśmy Agile.

Tylko, czy jesteśmy?

Chyba najgorsze co w Agile nie wyszło, to twierdzenie, że możemy go modyfikować. Tak oto, wracając do analogii siłowni, robimy masę, ale… Nie dbamy o dietę, bo lubimy jeść. Nie robimy ćwiczeń na nogi, bo w piątek idziemy na imprezę. Nie chodzimy na siłkę jak nas głowa boli, bo jeszcze nam żyłka pęknie.

I tak chodzimy przez dwa lata, a zamiast kaloryfera dalej bojler.

Czy można być zwinnym przy sztywnym scope? Czy można wdrażać co sprint jeśli nie ma do tego struktury organizacyjnej? Czy bez pokazywania klientowi co sprint przyrostu można budować lepsze oprogramowanie? Czy w ogóle można być zwinnym jak nie ma jeszcze klienta?

Może tak, może nie.

Na pewno jednak jeśli posuwamy z zasad Agile połowę, nie będzie benefitów, a problemy. Warto by być odpowiedzialnym developerem i nie ulegać zbyt łatwo pokusie zjedzenia ciastka będąc na diecie. Jak wiemy nie można go zjeść i nadal mieć.