Nie zliczę, ile to już razy, przez wszystkie przypadki słyszałem odmienianie w ostatnich latach słowo Agile. Jesteśmy Agile, działamy zwinnie, wdrażamy Agile.
Przypomina to kuchenne dywagacje o siłowni. Tak, chodzę na siłkę, tak robię masę, jasne crossfit, cardio, aero, suple.
Tylko muskulatury nie widać.
I tak samo efektów tej zwinności nie widać. Jak był chaos tak chaos jest, jak estymacje nie szły tak nie idą. A przede wszystkim jak był sztywny scope tak jest i jak deadline’y straszyły tak straszą. Dług techniczny jest zaciągany. Wdrożenia są bolesne. No, ale jesteśmy Agile.
Tylko, czy jesteśmy?
Chyba najgorsze co w Agile nie wyszło, to twierdzenie, że możemy go modyfikować. Tak oto, wracając do analogii siłowni, robimy masę, ale… Nie dbamy o dietę, bo lubimy jeść. Nie robimy ćwiczeń na nogi, bo w piątek idziemy na imprezę. Nie chodzimy na siłkę jak nas głowa boli, bo jeszcze nam żyłka pęknie.
I tak chodzimy przez dwa lata, a zamiast kaloryfera dalej bojler.
Czy można być zwinnym przy sztywnym scope? Czy można wdrażać co sprint jeśli nie ma do tego struktury organizacyjnej? Czy bez pokazywania klientowi co sprint przyrostu można budować lepsze oprogramowanie? Czy w ogóle można być zwinnym jak nie ma jeszcze klienta?
Może tak, może nie.
Na pewno jednak jeśli posuwamy z zasad Agile połowę, nie będzie benefitów, a problemy. Warto by być odpowiedzialnym developerem i nie ulegać zbyt łatwo pokusie zjedzenia ciastka będąc na diecie. Jak wiemy nie można go zjeść i nadal mieć.